Rozmawiam ze starszymi, samotnymi osobami na dworcu, kiedy inni odwracają wzrok i udają, że nie słyszą. Pozwalam panu otworzyć drzwi i oboje do siebie się uśmiechamy. Rozmawiam z bezdomnymi przy śmietniku. Dobrze wiem, że mają terminarz i dogadane godziny przychodzenia.
Kategoria: pisanie
She was looking into the dirty waters of river Thames, bending over bridge’s dirty racks. Her hair was falling down, being thrown all directions with the cold wind. One could not see her eyes. Only her red nose was popping up. Red as a berry. The waters did not seem to care at all. Just a gray, moving slowly, huge pile of connected closely drops. Not alone, not single. Only if she could be such a drop.
She stood back up, took a swift at her wet nose and showed her face to the cold. It was wet as well. She wouldn’t bother to touch her tear marks – she felt assured, knowing they were there – like jewels, proof of recent struggle, marks of her new wisdom.
Płyń słowo gromkim ciągiem literek, obyś tylko miało orzeczenie pośród swojego szeregu i kropkę na koniec.
Posta Ci tu nie uświadczysz, drogi Wizytorze, regularnego. Powód jest prosty. Samo myślenie o tym, a jakże napisanie, już mnie przyprawia o skręt kiszek – w zasadzie gdzieś wyżej, około żołądka. Ale olać anatomię! Ten zaczątek myśli o posiedzeniu kilkugodzinnym przed kompem, o obróbce zdjęć, czytaniu 25tym, poprawkach, zostawieniu do rana – bo z rana umysł patrzy łaskawszym okiem (widzi koło zamiast kwadratów)… Taki zaczątek myśli i lecę prać, gotować i o zgrozo: pracować.
– Bój się Boga! Pracować???
– A jakże!